Były pamiątkowe złote medale, duży srebrny puchar i zegarki od sponsora dla wszystkich członków drużyny. Były śpiewy piłkarzy i radość kibiców. Mistrzostwo Polski nie zdarza się przecież często. Kiedy w maju 2019 roku Centralną Ligę Juniorów wygrywała drużyna Korony Kielce, kibicom przez myśl nie przechodziło, że rok później młodzi piłkarze nawet nie będą mieli możliwości pokazania się w Ekstraklasie, bo nie będzie w niej Korony. Z drugiej strony każdy ostatni sezon był dla kielczan gorszy. Od zaskakującego i znakomitego 5. miejsca w roku 2017, kolejno ósma, dziesiąta i co najwyżej czternasta lokata w obecnych rozgrywkach pokazują sportową równię pochyłą. W zatrzymaniu staczającej się Korony nie pomagały transfery, utrata wartościowych graczy, zadłużenie klubu, "brak ognia" - jak ujął to ostatnio trener Maciej Bartoszek, pogarszająca się atmosfera, rządy trenera Gino Lettieriego, czy wreszcie niewykorzystywany potencjał wspomnianej młodzieży. Uśmiech z kieleckich twarzy kibiców znikał systematycznie, choć trzy lata temu był szeroki.
Korona na Europę
Końcówka sezonu 2016/2017 była dla fanów Korony i fantastyczna i zaskakująca. Rozpędzona drużyna zajęła wtedy w tabeli Ekstraklasy historyczne piąte miejsce, ale sukces jej ówczesny trener Maciej Bartoszek świętował z wypowiedzeniem w ręku (choć przez długi czas miał tylko ustną informację, że dłużej tu nie będzie pracował). Kibice nie bardzo rozumieli, dlaczego Bartoszek, który nota bene w Ekstraklasie został Trenerem Roku, musiał opuścić swój gabinet na Ściegiennego. Była to nie tyle decyzja prezesa klubu Krzysztofa Zająca, ile nowego niemieckiego właściciela - Dietera Burdenskiego. Były piłkarz Werderu Brema, a po karierze menadżer, właściciel szkółki piłkarskiej i sportowego sklepu kupił 72% akcji Korony za 850 tysięcy euro i miał zająć się jej czteromilionowym długiem. Przy tej transakcji było trochę niepewności, ale też była marzenia. Z planów przedstawionych prezydentowi Kielc Wojciechowi Lubawskiemu, wynikało, że z nowym wsparciem Korona będzie walczyła o europejskie puchary. Pomóc miał w tym nowy trener Gino Lettieri, zaprezentowany w klubie pod koniec maja. Nazwisko to nie mówiło jednak wiele piłkarskim kibicom. Szwajcar pracował do tej pory w niższych ligach w Niemczech, dwukrotnie spadając ze swymi drużynami z 2. Bundesligi. Był też człowiekiem osobliwym i charakternym.
Po dwóch tygodniach pierwszego zgrupowania Korony doszło do pierwszego zgrzytu, tudzież nieporozumienia. Z klubem musiał pożegnać się Miguel Palanca, jeden z bardziej wartościowych graczy drużyny. Hiszpan przyszedł w klapkach na posiłek, więc więcej wspólnie z trenerem już nie zjadł.
- Czy to było słuszne, czy nie, nie oceniam. Znałem wielu szkoleniowców, którzy ganili piłkarzy za to samo, ale to było mocne wejście trenera. Dochodziły też do mnie sygnały, że o piłkarzach Lettieri mówił "Polaczki", co w języku niemieckim jest terminem pogardliwym. Wtedy zaczęliśmy się zastanawiać, jak to dalej będzie wyglądało - mówi nam jeden z byłych pracowników klubu.
Dalej były ciężkie treningi i biegi po lesie, co akurat bardzo pomagało zawodnikom podczas meczów. Korona pod względem przygotowania fizycznego przewyższała wielu ekstraklasowych rywali. Wielkiej miłości do Lettieriego nie było, ale przynajmniej na początku sezonu były wyniki i miejsce bliskie podium tabeli. Szwajcar został trenerem miesiąca i to dwa razy z rzędu. Niedługo potem szykował się na rewanż półfinału Pucharu Polski z Arką Gdynia. Pierwszy mecz złocisto-krwiści wygrali 2:1, w drugim po golu w końcówce spotkania przegrali 0:1 i z rozgrywek odpadli.
- Wszyscy zwracali uwagę na zbyt defensywne ustawienie Korony w drugim meczu, ale trener się z tym nie zgadzał. Wyciągnął raczej swoje działa przeciw piłkarzom, którzy jego zdaniem zawiedli na boisku. Chyba wtedy stracił nad drużyną panowanie. Zawodnicy przestali wierzyć w to, co mówi i zaczęło to iść w złą stronę - słyszymy.
Trener wszechmogący i "bazar lub komis"
Przewinień Lettieriego, które odbijały się potem czkawką, było zresztą więcej. W pewnym momencie wyglądało jakby to Szwajcar był w klubie prezesem. Decydował o transferach, organizacji klubowego życia, a czasem też sprawach związanych z marketingiem. Korona latała na mecze samolotami, przy tych podróżach często wynajmowała hotele w Warszawie.
-Może te zapisy w jego umowie powinny być standardowe? Bardziej przystające do polskich warunków, bardziej stanowcze i korzystne dla klubu, a nie dające tak szerokie możliwości trenerowi? - przyznaje z perspektywy czasu w rozmowie ze Sport.pl prezes Krzysztof Zając.
-Tyle że nawet po półtora roku jego pracy, na zimowy obóz w Turcji jechaliśmy jako piąta drużyna ligi. Runda wiosenna była jednak fatalna, przegraliśmy w niej niemal wszystko. Z europejskich pucharów zjechaliśmy do grupy spadkowej, więc nie osiągnęliśmy celu. Moim drugim błędem był brak reakcji na to, co się działo. Był na wiosnę taki wyjazdowy mecz z Zagłębiem Sosnowiec, który przegraliśmy wtedy 1:4. Pewne decyzje doprowadziły do animozji w drużynie. Od tego momentu wydaje mi się, że chemia trenera z zawodnikami zniknęła, pogorszyły się relacje – opisuje Zając.
Odnosi się też do dużych grup zagranicznych piłkarzy, którzy za czasów Lettieriego niemal hurtem szli do Kielc. W pierwszym okienku transferowym przybyło kilkunastu obcokrajowców, w tym syn właściciela klubu Fabian Burdenski. Właściwie każde letnie okno transferowe wyglądało podobne. W ciągu trzech lat w Kielcach pojawiło się 50 nowych graczy, z czego 2/3 już w klubie nie ma, a kolejna ich część prawdopodobnie pożegna się z Koroną po obecnym sezonie. Wśród tych, którzy rozczarowali byli m.in. niestrzelający goli napastnik Uros Djuranović (20 meczów, 0 bramek), zawodnicy – duchy: Luka Kukić z trzeciej ligi chorwackiej, Grek Angelos Argyris (obaj 0 meczów), Estończyk Joonas Tamm, który rozegrał 6 spotkań i D’Sean Theobalds, wzięty z szóstego poziomu rozgrywkowego w Anglii (2 mecze). Mateusz Borek określił niegdyś Koronę mianem "komisu czy bazaru".
- Dlaczego przez Koronę przeszło tylu graczy? Bo robiliśmy im umowy roczne. Po pierwszym roku chcieliśmy proponować dłuższe kontrakty tym, którzy nam się podobają i unikać wiązania się z tymi, którzy się nie sprawdzili. Wszystko rozbijało się jednak o pieniądze, bo z sumy x robiła się nagle suma y, na którą już klub nie było stać. W ten sposób traciliśmy graczy. Z drugiej jednak strony, ryzykowne było też dawanie komuś, kogo nie byliśmy pewni umowy na trzy lata - tłumaczy nam Zając.
Jeśli Korona miała sprowadzać graczy i ich sprzedawać, to najczęściej kończyło się na rozwiązywaniu kontraktów, lub darmowych odejściach po zakończeniu umowy. Przez ostatnie trzy lata klub spieniężył odejścia tylko kilku graczy, najdroższy przyniósł około 100 tys. euro. W lipcu kontrakty kończą się aż 24 zawodnikom, w tym tak ciekawym i pożądanym przez rynek piłkarzom jak: Marcinowi Cebuli (12 lat w klubie), Jakubowi Żubrowskiemu (wychowanek Korony) czy Petterowi Forsellowi.
Jeśli chodzi o ulotność pracujących w Koronie osób, warto przypomnieć, że z klubem niedługo przed odejściem Letteriego związali się gruzińscy szkoleniowcy: Wachtang Igoraszwili i Mikheil Sajaia. Zostali oni asystentami Szwajcara. W Koronie popracowali kilka miesięcy i odeszli wraz ze zwolnionym trenerem.
Piękna młodzież, niechciana młodzież
Temat młodzieży to w Kielcach osobna i trudna historia. Gdy polskie kluby coraz bardziej skupiają się na wychowywaniu przyszłych Lewandowskich i starają się sobie tych najzdolniejszych juniorów podbierać, kielecka młodzież wydawała się znajdować gdzieś na uboczu.
Nieźle obrazuje to ostatni mecz sezonu 2017/18, w którym Korona podejmowała Zagłębie Lubin. Trener gości Mariusz Lewandowski w drugiej połowie przy prowadzeniu 1:0 wpuścił na boisko wówczas perspektywicznych młodych Łukasza Monetę i Bartosza Slisza. Lettieri chyba bardziej dla świętego spokoju pozwolił wówczas zadebiutować trzem juniorom – Piotrowi Pierzchale, Wiktorowi Długoszowi i Michałowi Dziubkowi. Według relacji osób, które to wydarzenia oglądały z bliska, młodym raczej trudno było wtedy czuć trenerskie wsparcie, a wrzucenie ich na gorącą wodę, wielu odebrało jako gierkę Lettieriego. Po meczu trener w tonie "a nie mówiłem" tłumaczył, że to dla nich za wysokie progi. Korona przegrała 0:2, a Pierzchała dość nieporadnie zachował się przy stracie gola. Lettieri po 30-minutowym występie całej trójki, sprawę młodzieży miał odhaczoną. W następnym sezonie żaden z tych piłkarzy nie dostał nawet minuty w Ekstraklasie. Warto podkreślić, że Pierzchała był wtedy królem strzelców CLJ, co jak na obrońcę było wyczynem dość oryginalnym.
-Zastanawiam się jakby potoczyły się losy kilku młodych i perspektywicznych piłkarzy Korony, gdyby ich miejscem pracy była Legia, Lech czy Zagłębie Lubin – wzdycha osoba z klubu, z którą o młodych rozmawiamy. To, jak potoczyły się losy wchodzących wtedy na boisko Slisza i Monety wiadomo. Ten pierwszy niemal za 1,5 mln euro stał się bohaterem największego transferu wewnątrz Ekstraklasy i trafił do Legii. Teraz gra w niej dość regularnie. Ten drugi - też niegdyś piłkarz Legii, ogrywał się w Ekstraklasie i 1. lidze, a obecnie jest podstawowym i wyróżniającym się graczem walczącego o najwyższą klasę rozgrywkową GKS-u Tychy. Zresztą ostatnio notuje sporą liczbę ważnych asyst.
Długosz z Korony też miał się w pierwszej lidze ogrywać. Poszedł do Warty Poznań, w której na początku grał, ale w drugiej części sezonu walcząca o Ekstraklasę Warta, stawiała już na swoich. W opcji wypożyczenia Długosza nie było zapisów dotyczących jakiejś wymaganej liczby minut na boisku, więc wypożyczenie celem ogrywania zamieniło się na siedzenie na ławce. Długosz, który wrócił już do Korony, dostał pierwsze minuty od trenera Bartoszka, który w czasie pandemii wrócił do klubu.
-Lech i Zagłębie czy też Legia mają swoją politykę dotyczącą młodzieży od dobrych kilku lat. My zaczęliśmy wprowadzać ją od momentu powołania pana Łukasza Foksa na stanowisko pełnomocnika zarządu ds. sportowych. Wtedy to podjęliśmy też dużo ważnych decyzji dla naszej piłki młodzieżowej - tłumaczy sprawę Zając. - Zaczęliśmy ściągać obserwowanych utalentowanych zawodników z województw ościennych: podkarpackiego, śląskiego, lubelskiego. Zapewniliśmy im kieszonkowe, internat. Co do 16, 17-latków. W takim Lechu utalentowani chłopcy w tym wieku nie grają już w najstarszej lidze juniorów, tylko w drugiej drużynie klubu, czyli de facto ogrywają się w trzeciej czy drugiej lidze. My tak robić nie mogliśmy, bo na takim poziomie nasze rezerwy nie grały. Próba przerzucenia piłkarzy z CLJ do Ekstraklasy to wrzucenie na głęboką wodę, kogoś, kto nie umie pływać. Ale jak ten ktoś rok pogra z seniorami na poziomie trzeciej ligi, gdzie często w piłkę grają starsi i doświadczeni gracze, to funkcjonuje już zupełnie inaczej - dodaje Zając. Zaznacza, że Korona II jest już w trzeciej lidze i wierzy, że klubowej młodzieży do pierwszego składu będzie teraz wchodzić łatwiej.
Spore trudności z przejściem z juniorskiej do seniorskiej piłki w Kielcach były też w przypadku mistrzowskiej drużyny Korony triumfującej rok temu w CLJ. 200 minut w całym sezonie, jakie w sumie spędziło na boiskach Ekstraklasy czterech młodych graczy (Dawid Lisowski, Daniel Szelągowski, Jakub Górski, Wiktor Długosz), przy przepisie o młodzieżowcu nie wydaje się liczbą robiącą wrażenie. Szanse na grę powinni dostać, teraz gdy z Korony po sezonie odejdą obecni piłkarze.
-Ja jako prezes nigdy nie ingerowałem żadnemu trenerowi w skład ale zawsze pytałem, dlaczego tak mało gramy młodzieżą? Odpowiedź zawsze była ta sama. Bo ta młodzież nie była na Ekstraklasę gotowa. Niektórzy po tych moich pytaniach o młodych, to chcieli się ze mną zamieniać na funkcję. Słyszałem: To pan teraz będzie trenerem i tymi młodymi zagra – opisuje nam Zając.
Po mistrzostwie Polski Korony w CLJ, z klubem pożegnał się jeden z twórców tego sukcesu - trener Marek Mierzwa. Nie przyjął nowego kontraktu, w którym wynagrodzenie miało spaść mu o ok. 30 procent, a warto podkreślić, że według informacji podawanych przez Echodnia dotychczas zarabiał 3,5 tys. złotych. To przy 120 tys. Letteriego było sumą skromną liczbą. Oficjalnie klub nie miał sobie wiele do zarzucenia, bo kontrakt Mierzwy składał się z dwóch części, a problem pojawił się z tą drugą - wypłacaną przez Miejski Szkolny Ośrodek Sportowy.
-Gdyby trener Mierzwa nie zareagował tak gorączkowo, to temat w tydzień był do dogadania – odnosi się do sprawy Zając. Tak czy inaczej, Mierzwa ze złotym medalem na szyi klub opuścił.
"To nie trzyma się kupy"
-Piłkarze czy nawet trener zwykle potrafią się przyznać po tym jak coś zawalili, wziąć winę na klatę. W koronie wychodzi prezes i problemu nie widzi, nawet w tym, że Korona spadła. Mówi, że podoba mu się gra klubu - opisuje postawę Krzysztofa Zająca jeden z naszych rozmówców. To nawiązanie do słów wypowiedzianych przez Zająca w Canal+. "Ta drużyna jakościowo była naszą najlepszą od czterech lat. To na czym polegliśmy, to za mało charakteru i przywódców, a za dużo zawodników, którzy zadowalali się minimum" - mówił tuż po spadku w programie "Super piątek".
- To, co pan mówi, to się nie trzyma kupy - ripostował mu prowadzący program Filip Surma.
- Wie pan, wiele rzeczy się nie trzyma kupy - odpowiedział Zając.
Oczywiście kilka rzeczy, które w Kielcach kupy się trzymały można było za kadencji prezesa Zająca znaleźć. Chodzi m.in. o powiększenie i wyposażenie sztabu medycznego drużyny i ściągnięcie do klubu sponsora - Suzuki. Na początku pracy prezesa wyniki sportowe też były ponad stan. Z drugiej strony w Kielcach nigdy się nie przelewało. W tym roku nowy akcjonariusz klubu (od końca 2018 roku jest nim Korona Investment GmbH, która kupiła akacje od Burdenskiego) nie zdecydował się na podniesienie kapitału spółki. Odstąpiła od tych działań, bo nowy prezydent Kielc, Bogdan Wenta wystąpił do prokuratury o sprawdzenie umowy kupna klubu. Miało przy niej dojść do nieprawidłowości.
O szczegółach tej sprawy, finansach i przyszłości Korony, oraz jej trenera i samego prezesa będzie można przeczytać na Sport.pl w obszernej rozmowie z Krzysztofem Zającem.
Nenhum comentário:
Postar um comentário