domingo, 12 de julho de 2020

Legia Warszawa chce jednego z bohaterów Euro 2016! Dariusz Mioduski: Zapraszamy

- W piłce nie ma takiej możliwości, by nie popełniać błędów. Jeśli chcesz się rozwijać, musisz ryzykować. I my też ryzykowaliśmy i nadal będziemy ryzykować - mówi Dariusz Mioduski, prezes i właściciel Legii Warszawa, która na dwie kolejki przed końcem sezonu została mistrzem Polski.


Bartłomiej Kubiak: Które to jest mistrzostwo Legii - 14. czy 15.?


Dariusz Mioduski: W 1993 roku nie było mnie fizycznie w klubie, nie przeżyłem tego z bliska, więc nie mam teraz takiego poczucia, że było mi coś wtedy osobiście zabrane. Dziś podchodzę do tego na zasadzie historycznego sporu, ale będąc legionistą, oczywiście przychylam się do naszej wersji, czyli że to jest nasze 15. mistrzostwo.

Wiadomo, że była wtedy kolejka cudów, kombinowanie, ale jak rozmawiam z ludźmi, to niekoniecznie było tak, że u nas kombinowanie było większe albo że w ogóle jakiekolwiek było. Żadnych dowodów na to nie ma, dlatego nie akceptuję tamtej decyzji podjętej przy zielonym stoliku. Niech mówią, co chcą, ale dla mnie to nie jest pełnowartościowe mistrzostwo Lecha. Mistrzem wtedy powinna zostać Legia. A jeśli ktoś uważa inaczej, nawet dzisiaj, to niech przedstawi dowody. Niech udowodni i ukarze tych ludzi, którzy grali wtedy nieuczciwie.
Dla mnie tamta sytuacja jest tak samo niezrozumiała, jak ta obecna z naszą drugą drużyną, która też nie mogła w czerwcu zagrać zaległego meczu z Sokołem Ostróda i który być może sprawiłby, że w nadchodzącym sezonie nasze rezerwy grałby w drugiej, a nie w trzeciej lidze. Z tym też nie mogę się pogodzić.
Zobacz wideoMioduski przeszedł poważną zmianę. "To jest inna Legia" [SEKCJA PIŁKARSKA #50]

Zgodzi się pan, że to był sezon, w którym Legia miała cały czas pod górę?

- Tak, choć przed pandemią wydawało się, że już wszystko zaczyna się dobrze układać. Wtedy jednak natura pokazała nam, co potrafi. Ale z tym też sobie bardzo dobrze poradziliśmy. Pokazaliśmy się nie na boisku, ale poza nim, kiedy w większości klubów - ale też ogólnie: wśród społeczeństwa - panował marazm, desperacja i martwienie się o przyszłość. Zakasaliśmy jednak rękawy i zrobiliśmy największą w historii klubu i nowożytnej Warszawy akcję pomocową. Każdy w tamtym czasie przychodził do pracy i czuł w tym sens. Zjednoczyliśmy się w tym trudnym momencie i pokazaliśmy Legię z innej strony, co uważam, że w przyszłości też bardzo zaprocentuje.

Jak pan wyjaśni słowa Aleksandara Vukovicia, który po meczu z Cracovią powiedział, że "z racji na problemy z rzeczami, o których na szczęście nikt nie wie, trudno wymagać więcej od tej drużyny".

- Nic nie wiem, by chodziło o jakiekolwiek sprawy pozasportowe, tylko kontuzje. Niektórzy mieli większe problemy, niż się wydawało. Tomas Pekhart np. grał ze złamanym żebrem, Domagoj Antolić na zastrzykach. Okres pandemii był trudny dla wszystkich - piłkarze musieli pogodzić się z niższymi zarobkami, siedzenie w domu było uciążliwe, niepewność, potem kwarantanna. Każdy to odczuł w jakiś sposób.

A pan jak odczuł tegoroczne mistrzostwo Polski?

- Po pierwsze uważam, że Legia co roku powinna być mistrzem, bo to jest klub, który po prostu zasługuje na to, by regularnie sięgać w kraju po to trofeum. Ostatnie sześć lat pokazuje jednak, że to wcale nie jest takie oczywiste. Od czasów Henninga Berga, który w 2014 roku triumfował na trzy kolejki przed końcem, zawsze biliśmy się o tytuł do ostatniego meczu. Niestety, nie zawsze z dobrym skutkiem. W tym sezonie ogrom włożonej pracy sprawił jednak, że mieliśmy naprawdę duży komfort. Od dwóch-trzech tygodni wiedzieliśmy, że pewnie zmierzamy po tytuł, że jest on już bardzo blisko, na wyciągnięcie ręki.
Zdobycie tytułu to na pewno był dla nas bardzo emocjonalny moment, co zresztą chyba było widać po meczu z Cracovią, ale nie mówiłbym teraz o poczuciu ulgi albo o jakimś spełnieniu, bo to jest dopiero dla nas przepustka do tego, by iść dalej. By wejść na jeszcze wyższy poziom nie tylko na boisku, ale też poza nim. Mam tu na myśli choćby nasz nowy ośrodek. On też pozwoli nam postawić ten kolejny krok.

Prezes Zbigniew Boniek powiedział, że postawił pan sobie piękny pomnik w Książenicach.

- Jestem dumny, Legia Training Center to moje dziecko, ale nie pomnik dla mnie. Jest on dla nas tak samo ważny, jak nasz piękny stadion. Poza tym cieszy mnie, że wyznaczamy trendy, bo ośrodki budują teraz Pogoń, Cracovia, Jagiellonia, Lech. My sami wychodziliśmy dofinansowania z ministerstwa sportu, a teraz korzystają z tego wszyscy.

Ilu prezesów ligowych klubów po meczu z Cracovią dzwoniło z gratulacjami?

- Niemal wszyscy.

Trener Vuković od razu po meczu zaapelował publicznie o transfery pięciu-sześciu nowych piłkarzy do Legii. Słyszał pan?

- Nie, nie słyszałem. Ale nie jestem zaskoczony. Akceptuję to. Taka jest rola trenera, by pchać tę drużynę do przodu. Wszyscy chcemy i współpracujemy ze sobą tak, by ona cały czas robiła postęp. Gdyby nie kontuzje Marko Vesovicia i Jose Kante - a szczególnie Marko, który może grać jako boczny obrońca i skrzydłowy - pewnie te potrzeby byłby mniejsze. Ale i tak jesteśmy świadomi, że cały czas musimy się wzmacniać. Nie mogę teraz obiecać, że przyjdzie do nas aż pięciu czy sześciu piłkarzy na najwyższym poziomie, ale zrobimy wszystko, by tak się stało i trener był zadowolony.

Vuković mówi, że jako Legia nie jesteście jeszcze nawet w połowie drogi.

- Bo to prawda: nie jesteśmy. Zresztą w ogóle w piłce nożnej, i za to ją właśnie kochamy, nigdy nie można osiadać na laurach. Jeśli cały czas nie próbujesz się rozwijać, nie dążysz do doskonałości, to po prostu zostajesz z tyłu, ktoś inny cię zaraz wyprzedzi. Dlatego u nas ta praca nigdy nie będzie skończona. Ale tutaj za tę połowę drogi uznaję też pewne rzeczy strukturalne. Bo fundamentem tego klubu nie może być tylko zdobycie mistrzostwa, ale też regularna gra w europejskich pucharach. To w tej chwili jest nasz główny cel.

Za Legią dekada pełna sukcesów, w której ani razu nie zeszła z podium: zdobyła sześć mistrzostw i sześć Pucharów Polski.

- Nie patrzę aż tak bardzo w przeszłość, ale jak już czasem zerknę, to dla mnie ta najważniejsza historia zaczyna się od sezonu 2013/14. Czyli od sezonu, w którym nie tyle ten mój związek z Legią stał się bliższy, bo zaangażowany byłem już wcześniej, ile w końcu sam zacząłem mieć bezpośredni wpływ na to, co się tutaj dzieje. To jest moment, od którego mogę mówić, że to jest moja Legia. Klub z przepiękną historią. Pewne epoki wypada jednak rozgraniczać, dlatego nie ma co porównywać obecnej Legii nawet do tej z lat 90. Składającej się też z wybitnych piłkarzy, ale grających w zupełnie innych czasach, kiedy wszyscy najlepsi zawodnicy zostawali w Polsce. Dzisiaj, jak ktoś jest wybitny, a szczególnie polski piłkarz, zaraz nie ma go ani w Legii, ani w ekstraklasie. Jest o wiele trudniej zbudować bardzo dobrą drużynę, dlatego te ostatnie lata uważam za fenomenalne. Ale aż tak bardzo one mnie już nie zajmują. Analizowanie przeszłości w porównaniu do przyszłości to jeden, może dwa procent moich myśli. Nawet dzisiaj, dzień po meczu z Cracovią, choć wciąż się cieszę z mistrzostwa, głównie myślę już o tym, co dalej.

No to co dalej?

- Budowa i ciężka praca. Taki to jest biznes. Więcej w nim trudnych chwil niż tych łatwych. Trzeba mieć w sobie dużo determinacji, samozaparcia i wiary w to, co się robi. I wiele osób w klubie tak do tego podchodzi. Nikt nie popada w samozachwyt.

Jakie lekcje wyciągnął pan z poprzednich lat?

- Wiele. W piłce nie ma takiej możliwości, by nie popełniać błędów. Jeśli chcesz się rozwijać, musisz ryzykować. I my też ryzykowaliśmy i nadal będziemy ryzykować. W poprzednich latach zrobiliśmy jednak wiele niestandardowych rzeczy, których być może teraz - z perspektywy czasu - nie powinniśmy zrobić. Mam na myśli przede wszystkim te moje pierwsze dwa lata samodzielnego rządzenia klubem. To one nauczyły mnie najwięcej. Przede wszystkim w sensie ludzkim, czyli kogo szukać, a kogo nie szukać. Utwierdziły mnie w pewnych przekonaniach i teraz pewnie kilka rzeczy zrobiłbym inaczej.
Życie jednak niestety ma to do siebie, że często stawia cię w takich sytuacjach, w których trudno jest uniknąć pewnych błędów. Zmusza cię do podejmowania nieoptymalnych decyzji. A za taką uważam np. pojawienie się w Legii Romeo Jozaka, kiedy z jednej strony wiedziałem, że muszę coś zmienić, ale z drugiej mieliśmy tylko dwa dni na zmianę, nie było czasu na rozeznanie. Ale przyjście Jozaka to też była konsekwencja poprzednich decyzji, bo w moim odczuciu - co może się wydawać nienaturalne - nie doszłoby do tego, gdyby z Legii nie odszedł Stanisław Czerczesow. To był właśnie ten moment, który sprawił, że później wiele rzeczy nie potoczyło się tak, jak powinno się potoczyć.
Bo Czerczesow z Legii nigdy nie powinien zostać zwolniony. Gdyby do tego nie doszło, wtedy nie byłoby sytuacji z Jackiem Magierą, który odniósł z Legią sukces w Lidze Mistrzów, ale nie był jeszcze w 100 proc. gotowy, by prowadzić tę drużynę. Nie byłoby też Besnika Hasiego, ale i Vadisa Odjidji-Ofoe. Coś za coś. Ale w życiu często tak jest. Choć i tak uważam, że gdyby nie chodziło o Legię i gdybym trzy lata temu nie miał takiej presji na zdobycie mistrzostwa - czyli na kontynuowanie tego, co było przedtem - to już wtedy doszłoby do wielu istotnych zmian. Wyczyściłbym wtedy wszystko i od podstaw zrobił wszystko po swojemu. Presja na zdobycie mistrzostwa Polski była jednak ogromna, co z perspektywy czasu okazało się nie najlepsze dla Legii, bo zapłaciliśmy za to bardzo wysoką cenę. A samo mistrzostwo i tak niewiele nam dało, bo koniec końców nie zagraliśmy w pucharach.
Żeby jednak była jasność: dla nas zawsze priorytetem są trofea. W drugiej kolejności liczy się szkolenie i sprzedawanie piłkarzy. I to się nigdy nie zmieni. W ten sposób chcemy konstruować drużyny, by one były w stanie i zdobywać mistrzostwo, i grać w pucharach. A przy tym musimy szkolić na takim poziomie, by młodzi też stanowili wartość. Bo w Legii młody nie może grać tylko dlatego, że jest młody. Za nami dopiero pierwszy pełny sezon, w którym poukładaliśmy wszystko tak, jakbyśmy chcieli. Z trenerem, który teoretycznie jest młody i niedoświadczony, ale doskonale rozumie ten klub i jego filozofię. Który ma odpowiedni charakter i cały czas chce się rozwijać. I z piłkarzami, którzy przestali być niesprzedawalni jak w poprzednich latach, tylko można na nich zarobić. Przede wszystkim są to młodzi i zdolni Polacy, którzy na boisku pracują na siebie i na Legię.

Jakie ma pan relacje z trenerem Vukoviciem?

- Mało kto zauważa, że Vuko był w sztabie przynajmniej pięciu ostatnich trenerów. Zawsze był asystentem, a to nie jest normalne. Przy Ricardo Sa Pinto to nie było coś zwyczajnego - nawet z Krzyśkiem Dowhaniem mieliśmy kłopot, żeby pracował z bramkarzami. Był drugim szkoleniowcem, pogodził się z rolą, a Ricardo Pereira był świetnym fachowcem. Wracając do Vuko: to nie przypadek, że tyle lat tu pełnił rolę asystenta. Uczył się od każdego, był szykowany do obecnej roli. Czerpał dobre rzeczy i widział, jakich błędów nie popełniać. Nasza relacja jest partnerska, oparta o szczerość i bezpośredniość. Ważną rolę pełni dyrektor sportowy Radek Kucharski. To kluczowa osoba, jeśli chodzi o układanie planu sportowego. Zdjął ze mnie dużą część tego, co nade mną w ostatnich latach wisiało.

Podobno chce go zatrudnić PAOK Saloniki.

- Tak, też wzbudza zainteresowanie na rynku, ale sądzę, że nie ma lepszego klubu na świecie, w którym można pracować jako dyrektor sportowy, mając takiego właściciela i prezesa jak ja. Daję mu wolną rękę i wiele możliwości działaniu według własnego uznania. Jeśli zgłosi się Manchester United albo Barcelona, to pewnie by skorzystał. Mnie cieszy, że zagraniczne kluby interesują się nie tylko naszymi piłkarzami.

Najważniejszy moment tego sezonu?

- Nie wiem, czy jest jeden taki moment.

Mecz z Lechem jesienią w Warszawie?

- Na pewno to był mecz, który w pewien sposób zmienił ten sezon. Z fajną historią, bo po godzinie gry, kiedy przegrywaliśmy 0:1, wszyscy myśleli, że to już koniec. Na trybunach była pełna szydera. A my nie tylko zdołaliśmy doprowadzić do remisu, ale z ławki wszedł też Maciej Rosołek, który zdobył zwycięską bramkę.

Jak pan reagował na to, co wtedy działo się na trybunach? Były kpiny, pana karykatury leżały na krzesełkach.

- Takie rzeczy mnie nie motywują, zdenerwowałem się tą sytuacją. Po raz kolejny zrozumiałem, że kiedy wygrywamy to zawsze "my", a po porażkach jestem sam z wąską grupą ludzi. Niewielu mówi "przegraliśmy", ale ja to akceptuję - to część sportu, futbolu w szczególności. Wiedziałem jedno, że muszę się trzymać swojego planu. Własną determinacją iść do przodu, nie poddawać się temu, co dookoła. Kiedy wygrywamy, też się nie napawam sukcesem, nie mówię sobie "ale jestem wspaniały", bo wiem, że za chwilę to się odwróci i będzie coś nie tak.

W pierwszych trzech rundach eliminacji europejskich pucharów będzie tylko jeden mecz.

- To dla nas niekorzystne, będzie pełna loteria. Mecze będą się odbywać bez kibiców, czyli naszego ogromnego atutu. Być może przyjdzie nam lecieć gdzieś do Kazachstanu i grać w upale na sztucznej murawie. Drugi mecz zawsze dawał szansę odrobić jakieś straty, ale wszyscy będą mieli tak samo.

Dużo silniejsza będzie Legia, którą kibice zobaczą w pucharach?

- Sądzę, że tak. Okaże się jak bardzo. U nas sporo będzie zależało od tego, jaką będziemy drużyną, a nie od indywidualności. Przed pandemią zaczęliśmy dobrze grać jako zespół. Szatnia się lubi, piłkarze są ze sobą i za sobą. Mówiąc o wzmocnieniach, musimy wiedzieć, czy nowy piłkarz pasuje do układanki. Niekoniecznie trzeba się lubić, ale jeden powinien szanować drugiego za to, jakim jest człowiekiem.

Michał Karbownik odejdzie latem z Legii?

- Zakładam, że zostanie do zimy. Chciałbym, żeby zagrał z nami w pucharach, jako zawodnik Legii zadebiutował w reprezentacji Polski, by było widać, jak się rozwija. Ale jeśli przyjdzie oferta satysfakcjonująca nas i Michała, on sam będzie widział możliwość rozwoju, to oczywiście siłą go nie zatrzymamy.

Jest taka oferta?

- Okno transferowe dopiero się zacznie. Zainteresowanie jest duże, często odbieram telefon i słyszę "daj mi trzy dni, to sprzedam Karbownika". Odsyłam takich na drzewo.

Legię stać na to, by nie sprzedać Karbownika?

- Przez chwilę tak, ale ogólnie nie. Na tym polega model funkcjonowania, że przynajmniej raz w roku sprzedamy przynajmniej jednego zawodnika za wysokie kwoty.

Jaki model będzie obowiązywał przy sprowadzaniu nowych zawodników?

- Nim kogokolwiek weźmiemy, najpierw patrzymy na naszych młodych graczy - czy są w stanie wejść do drużyny i walczyć o miejsce w składzie. Później zawsze zerkamy na wyróżniających się ligowców. Większość z nich szybko przekonuje się, jakim klubem jest Legia i chce w niej grać. A my jesteśmy w stanie próbować ich sprowadzić, ale czasem dostają lepsze oferty. Do tego dochodzą kolejni gracze z zagranicy. Staramy się brać zawodników bardziej do jedenastki niż jako uzupełnienia składu. Postaramy się także sprowadzić młodszych graczy, wypromować ich i sprzedać. Idealnym przykładem tutaj jest Luquinhas, który pewnie pogra u nas jeszcze pół roku, może rok i odejdzie za dobrą kwotę.

Uda się sprowadzić Bartosza Kapustkę?

- Bartek to idealny przykład piłkarza, który co najmniej rok temu powinien zagrać w Legii. Gdyby chciał się u nas odbudować, zapraszamy. Ale on ma jeszcze roczny kontrakt z Leicester, więc trudno powiedzieć, czy się uda.

Zmieniły się wasze relacje z innymi klubami ekstraklasy? Łatwiej sprowadzić piłkarza?

- Nie. Przede wszystkim piłkarze muszą chcieć do nas przyjść. Z klubami rozmawia się trudniej. Racjonalnie zachowała się Jagiellonia, kiedy chcieliśmy Arvydasa Novikovasa - mamy dobre relacje z Czarkiem Kuleszą. Może jak kiedyś sprzedamy Bartka Slisza, to nastawienie się zmieni.

Trener Vuković powiedział, że to najlepiej zainwestowane 1,5 milona euro.

- Zgadzam się z nim. Widzimy, jak może się rozwinąć. Nie nałożymy na niego presji, że od razu ma być liderem i ciągnąć zespół. Ale ma do tego potencjał, pokazał to choćby w sobotę. Liczę, że pogra dwa lata i odejdzie do dobrego klubu.

Walka o Filipa Mladenovicia była trudna?

- Chciał tu przyjść, zagrać w europejskich pucharach, powalczyć o mistrzostwo. My też, jak na Polskę, płacimy bardzo dobrze. Najwięcej. Stajemy się konkurencyjni w Europie. A Filip dobrze się czuje w Polsce. Liczymy, że będzie naszym dużym wzmocnieniem.

Kiedy następny transfer?

- Kilka rozmów cały czas się toczy. My też mamy świadomość, że już za miesiąc gramy w pucharach.

Kto zastąpi Radosława Majeckiego?

- Szukamy bramkarza, choć Radek Cierzniak świetnie zagrał w sobotę. Jeśli chcemy rywalizować w Europie, nie możemy zostać tylko z nim i niedoświadczonym Wojtkiem Muzykiem. Rywalizacja w bramce musi być na najwyższym poziomie.

Dusan Kuciak?

- Znamy go. To dobry bramkarz, jedna z opcji, ale nie wiem, czy transfer jest możliwy do przeprowadzenia.

Szukacie napastnika?

- Kontuzja Jose Kante na nas to wymusza. On wróci do treningów dopiero w sierpniu.

Alon Turgeman z Wisły Kraków ma klauzulę 400 tys. euro. Niedużo.

- Chcemy grać szybko i na wysokiej intensywności. Wiemy, że on potrafi strzelać gole i ładnie się porusza. Carlitos też strzelał, ale pod niego trzeba było ustawiać cały zespół. Nie wiem, jak jest z Turgemanem.

Damjan Bohar?

- Nie. Raczej nikt nie zapłaci za niego milion euro, chyba że za granicą.

Denis Alibec?

- To dobry piłkarz, chcielibyśmy go. Byliśmy z nim już dogadani, właściciel jego klubu [Astra Giurgiu] obiecał, że pozwoli mu odejść, ale nie dotrzymał słowa.

A Przemysław Płacheta?

- On już prawie był u nas. Mieliśmy prawie wszystko dogadane, ale się nie udało.

Jorge Felix?

- Wiemy, że kończy mu się kontrakt z Piastem. Na polską ligę to fantastyczny zawodnik - gra między liniami, inteligentnie porusza się po boisku - ale czy jest w stanie grać na wyższym poziomie pod względem przygotowania fizycznego i intensywności, czego doświadczymy w pucharach?

Jak bolesny dla budżetu byłby kolejny brak awansu do fazy grupowej?

- Bardzo. Mamy to wpisane w budżet, puchary są niezbędne, byśmy szli do przodu. Nie zrobimy postępu, łatając dziurę transferami.

Jaki jest budżet na transfery?

- Jeśli nie sprzedamy Karbownika, to niewielki. Transfer to nie tylko kwota płacona klubowi, ale też pensja piłkarza, premia za podpis. Poza tym na pandemii straciliśmy już ponad 20 milionów złotych, ale i tak jesteśmy w stanie podziałać na rynku.

Luis Rocha dostanie nowy kontrakt?

Nie planowaliśmy, ale w obecnej sytuacji, po kontuzji Vesovicia zastanawiamy się, czy nie zaproponować mu nowej umowy.

Dziwi pana, że Ekstraklasa ani razu nie wybrała Vukovicia na trenera miesiąca?

- Nie, w ogóle. To jest Legia, jej łatwo nie przyznaje się wyróżnień. Wszyscy myślą, że trener tego klubu ma najlepszych zawodników, największy budżet i wszystko jest łatwiejsze. Nikt nie rozumie, przez co trener Legii musi przechodzić i jak mało szkoleniowców by sobie tutaj poradziło.

Ale już pan chyba nie powie, że Vuković to trener na lata.

- Będę tego unikał, bo potem zostanie mi to wyciągnięte. Tak jak z Jackiem Magierą, o którym i tak powiedziałem, że chciałbym, żeby to był trener na lata.

Nenhum comentário:

Postar um comentário